Komentarze (0)
W złowrogim pokoju szpitalnym nie było miło. Julia zażarcie wracała do swojej Afryki w zapiskach.
Wyprawa do delfinów
Ulegliśmy namowom Araba, którego mąż ochrzcił po swojemu ‘Johnnym Piratem’. Był tu drugim już Jankiem. Pierwszy przechrzczony to Johny Naleśnik. Johnny Pirat skusił nas na spotkanie z delfinami. Boże: pływać z delfiami? Albo chociaż popatrzeć na ich dumnie wystającea wody płetwy.Jakąkolwiek konfrontację z naturą tego regionu świata. Na tę wyprawę delfinową umówili się na niedzielę. Niespotykane zwierzęta to zawsze przeżycie z dożywotnią gwarancją zaszufladkowania we wspomnieniach. Na pierwsze takie spotkanie nawinęły się kalmary.
Spacerowałam rankiem brodząc stopami w kryształowej wodzie, gdy przystojny Tunezyjczyk, ubrany w piankę marki adidas, wyciągał z morza pęk kalmarów. Bez sieci, wędek, podbieraków i innych wynalazków cywilizacji. Jedynie ten strój. Huknęło w Julii wrażliwość to starcie i dało początek pisaniu. Cóż za niezwykły melanż… Zderzenie dwóch światów: niezmienione od setek lat, ręczne odławianie kalmarów i piankowy strój z ‘boskim’ logo na ciele człowieka dryfującego miedzy tymi przeciwieństwami…
Na wyprawę na delfiny szczęśliwie zabrałam pareo. Upał w porcie był niemiłosierny. Ale wystarczyło, że statek odbił od brzegu z pomocą przywiała morska bryza. Statek piracki, podobny do tego, jaki znamy wszyscy z Kołobrzegu na swój pokład wziął też tubylców. Biali turyści pozajmowali miejsca na górnym pokładzie łodzi. Na dole dwie rodziny arabskie. Usiadłam z nimi. Obserwowała młode małżeństwo Arabów z synkiem. Ubrani po europejsku. Kobieta jednak w długiej czarnej po kostki spódnicy, a skromna czarna bluzeczka szczelnie zakrywała dekolt. Za to jej gładka śniada twarz ozdobiona była mocnym makijażem, jakby symbolami jakimiś. W uszach duże, złote wisiory. Bardzo czytelnie nosiła swoją kobiecą dumę i nie zdradzała żadnych tęsknot( nie wygądała na zniewoloną i uciemiężoną). Jej mąż, z troską, krok w krok chodził za pląsającym w rytm fal małym synkiem. Druga rodzina trzypokoleniowa. Najstarsza Arabka na wózku inwalidzkim. Para brzdąców cztero..., może pięcioletnich. W chłopcu można było rozpoznać przyszłego dziarskiego Araba, ale jego siostra cudowna i eteryczna, jakby dopiero najwspanialszy rzeźbiarz wyszlifował dzieło swojego życia... I skromni młodzi rodzice. Ze stoickim spokojem podążali wzrokiem za każdym niepewnym krokiem owoców swej miłosci.
Szczególnie czujnie przyglądali się, gdy córeczka stanęła naprzeciwko Julii. Uśmiechnęła się do małej piękności i ona odpłaciła tym samym. Bardzo delikatnie, powoli wyciągnęła do niej rękę w geście przywitania. Bez wahania podała 'cześć'. Rodzice z niemą twarzą kontrolowali ich konfrontacje. Mała chyba nie dostrzegła różnicy miedzy Julią, a jej mamą i babcią. Z naturalnym wdziękiem i bez skrępowania zachęcała ja tańcem do dalszej zabawy. Zaklaskała w dłonie nagradzając jej wysiłek. Nagrody chyba pozazdrościł jej brat, bo zaraz stanął przy siostrze i zakręcił małym ciałkiem. Wyrozumiała siostra chwyciła chłopca za rączki i dalej razem już wspólnym rytmem pląsali przed parą oczu swojej widowni. Na krótko, ale jednak, uśmiechnęli się do Julii ich rodzice. Ciekawe, co chcieliby powiedzieć gdyby mówili w jednym języku. Pewnie: ’Dalej się pani nie posunie’.
Tymczasem na górnym pokładzie z głośników charczała ścieżka dźwiękowa z ostatniej ekranizacji Titanica. Pokładowi goście panoszyli się wszędzie. Bez wahania, więc, gdy Julia dostrzegła ławeczkę na dziobie rzuciła się na nią swym rozgrzanym zadem. Miała miejscówkę pierwszej klasy. Wiatr muskał jej twarz, słońce dzięki niemu nie dokuczało mimo pełnej okazałosci. Spokojnie fale kołysały statkiem, a charcząca muzyka pozwoliła się jej przez chwilę poczuć jak bohaterka oskarowego hiciora. Z planu filmowego szybko na ziemię ściągnęło ją wrzeszczące w samolocie i ;nie tylko; dziecko. Z żalem wróciła do rzeczywistości. Bolesnej niestety.
Młoda Polka głośno i z oburzeniem oświadczała swojemu narzeczonemu, ze uważa pieniądze przeznaczone na wycieczkę za stracone, i że w Polsce musiała sprzedać dziesięć par okularów na zakup biletu. Mój pragmatyk też już nie czekał na atrakcję główną. I brutalnie wykopał mnie z marzeń o widoku pletw dumnych delfinów.
- W życiu bym się nie zgodził na te wyprawę, gdyby nie pokazał tych zdjęć z delfinami.
Sami piraci nawet nie wspomnieli o tym, że istnieje szansa spotkania tych ssaków. A może one wcale nie żyją w tych rejonach...? Ja ani przez chwilę nie pożałowałam tej wyprawy. Zresztą w scenariusz wycieczki wpisane były jeszcze różne atrakcje. Sam fakt, ze gospodarze łajby pofatygowali się i dali coś z siebie oprócz samej łupiny był dla mnie cieszący. A wcale nie dali mało.
Kiedy tylko cumy ściągnięto z polerów w porcie młodzi majtkowie opuścili duży żagiel, który trzepotał nam nad głowami w trakcie rejsu. Drobny mężczyzna ubrany w gajerek z cekinami w kolorze syrenki zaraz rozpoczął pokaz łykania ogni. Mniej, czy bardziej profesjonalnie wykonał bezpiecznie wszystkie numery swojego programu. Raz tylko zakrztusił się spirytusem, którym pluł w ogień i przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz rzuci pawia na dechy przed gromadą zółtodziobów. Ale nie...Ufff. Zaprawione, widać, morską gorzałą młode gardło nie łatwo dało się złamać. Kolejnym gwiazdorem w gronie piratów był Fakir. Korpulentny, młody Arab ubrany w spodnie Sindbada przygotował tradycyjny numer z nadziewaniem ciała na gwoździe madejowegołoża. Pokazał turystom, jak bardzo ostre są długie gwoździe. Kiedy na nich leżał stąpał po nim chłopiec syrenka, ale tylko po to, by poinstruować parę czekających białolic, jak wejść Fakirowi na klatę nie łamiąc sobie przy tym nóg. Jedna z dziewcząt, jakby siostra bliźniaczka polskiej brzyduli, miała na twarzy namalowany krzyk rozpaczy w obliczu takiej akrobacji. By bez kompromitacji zakończyła się męka okularnicy spostrzegawczy majtkowie rzucili się w jej stronę z pomocnymi ramionami. Skorzystała z obu. Ale pewnie nie zapomni tego wyczynu do końca życia. By dopełnić grozy programu Fakir zaprosił na deskę dwóch najcięższych z populacji łajby rosyjskojęzycznych jegomości ze szpanerskimi gadżetami. Młodszemu samotnie dyndał przy szlufce breloczek ze znanym powszechnie logo. Starszy prezentował typ wielokomórkowca. Jeden telefon, ten nowszego modelu, zawiesił wraz ze złotym łańcuchem na szyi, ale cacko wsparło się na ogromnym różowym brzuszysku. Druga zabawka komunikowała akurat połączenie, które gruby demonstracyjnie odebrał, czym kazał sztukmistrzowi oraz publice poczekać na swoją niezbędną personę. Kiedy po akcie grubasów Fakir wstał żywy, ci z podziwem kiwali głowami i wznieśli tłuste kciuki w geście uznania.
W czasie trwającego spektaklu pomiędzy mniej zainteresowanymi podróżnymi przechadzał się; pożal się Boże; treser dzikich zwierząt. Serce zawyło mi, kiedy brutalnie trzymając za rozciągnięte skrzydło wzniósł na ramię hebanowoskórej blondynki cudownego sokoła o tęsknych wzniesionych do nieba oczach. Przy nogach ptaka dyndały woreczki z ciężarkami, a pazury miał zawinięte dla bezpieczeństwa głupiej baby ciemnymi szmatkami. Jakby kikuty miał kalekie, a nie groźne i mocne szpony. Jego los podzielał na drugim ramieniu piszczącej siksy inny skrzydlaty drapieznik. Obaj smutni, jakby uszło z nich życie. Ale co to za życie w końcu...
Po zakończonej części artystycznej gospodarze zademonstrowali na drewnianej tablicy galerie zdjęć gości i pokazali profesjonalnie wyglądający aparat fotograficzny marki canon zapewniając tym, ze każdy z pasażerów też może poddać się profesjonanej sesji. Kilkoro podróżnych skorzystało uszczuplając na rzecz pracowitej drużyny swoje kieszenie. Załoga natomiast dygnięciami i uśmiechami przymilała się gościom przez cały czas ‘delfinowej wyprawy’ i oczekiwała w zamian drobniaka.
Kapitan spuścił kotwice w miejscu, z którego mogliśmy ujrzeć panoramę Sousse. Amatorzy wypraw wpław wypuścili się na otwarte morze, pewnie w celu poczucia dreszczyku adrenaliny. Reszta gości pokładowych z westchnieniem ulgi przyjęła informacje o obiecanym daniu Barbecue .
Pierwsza przy grillu stała sprzedawczyni okularów. Ale i tak, gdy papierowy talerz opustoszał wyraziła głośno negatywną opinie o pochłoniętym przed chwilą kotlecie. Ruska matrona rzuciła w stronę swoich kochanych grubasów:
- Как мальчики? Вы едите? Что это за продукты?( Jak tam chłopcy? Jecie? Jakie te potrawy?)
- Xорошо(dobre) - pochwalił syn, a mąż dodał:
- Очень хорошо. Все в порядке(Całkiem dobre. Wszystko w porządku).
Patrzyłam na młodą Arabkę misternie oddzielającą mięso ryby od ości, by takie czyste kąski podsunąć do małego dziubka swojej ptaszyny. Trzypokoleniowa rodzina nie jadła w ogóle. W końcu syta gromada białasów leniwie opadła na drewniane ławki. Część by kontynuować kąpiel słoneczną, cześć, by kontynuować narzekania. Sprzedawczyni okularów wspominała z tęsknotą inny rejs, podczas to, którego mogła usadzić swoją wielką rzyć w miękkim leżaku, a nie, jak dziś narażać się na dyskomfort katowskiej ławeczki. Z największym urokiem i troskliwie aż trzykrotnie piraci wskazywali mi kucharza i powtarzali:
-Madame, wkuszać!
Usprawiedliwiałam się wskazując na brzuchu swoje zapasy tłuszczyku, co u każdego po kolei wywołało uśmiech, ale i każdy na swój sposób pocieszał mnie, ze nie jest tak źle. Atmosfera jakby ożyła, gdy melodia hitu Celine Dion ustąpiła miejsce ludowym rytmom arabskim. W pakiecie folklorystycznym wraz z muzyką dostaliśmy tancerkę. Równie tradycyjną, jak muzyka i równie starą, jak tradycja. Tunezyjska kobieta o szerokim podwoziu, jak zdrowa małolata, zaczęła strzelać w rytm muzyki ozdobionymi suknami i paciorkami biodrami. Za chiny boga nie udaje mi się osiągnąć tej umiejętności. Starej kobiecie przyklaskiwali majtkowie. Również ci młodzi. Zauważyłam, jak do ucha starej pochylił się jeden z młodych mężczyzn i brodą wskazał dziewczynę w żółtym stroju bikini. Stara kołysząc się zaprosiła dziewczynę do tańca. Musiała chyba użyć mocy szamanki, bo mocno opierające się dziewczę w końcu wstało i zaczęło zmysłowo krecich apetycznym tyłeczkiem przed załogą. Jakby w transie, nie zważając na to, że mokry po kąpieli strój obnaża wyraźnie jej młode sutki i niedepilowane łono. Zlecający zamówienie natychmiast wykołysał się z grupy mężczyzn i dołączył do trójki kobiet. Pożerał wzrokiem zawartość żółtego bikini. Trzecią tancerką była mama Araba jedynaka- amatora mięsa rybiego. Zupełnie spontanicznie dołączyła do szamanki i z rozkoszą wymalowaną na twarzy oddala się cała magicznemu rytuałowi chwalącemu życie. Tańczący krąg powiększał się sukcesywnie o majtków. Szamanka zdołała jeszcze zadżumic dwie przeźroczyste staruszki, które przed godziną na pokład statku dostały się przy pomocy młodych Arabów. Teraz u boku równie starej, jak one czarownicy tuptały mokasynami, choć wcale nie odrywały nóg od pokładu.
Julia siedziała w bezpiecznej odległości. Daleko na tyle, by nie wpaść w trans, ale blisko by widzieć ten spektakl ponad ludzkimi podziałami. Ale całym wnętrzem wirowała z nimi i bez wahania zerwała się, jak chwycił ją za rękę chłopiec syrenka. Ale magiczny obrzęd urwał się wraz ze wstrząśnięciem łajby, która uderzyła o redę. Patrzyłam chwilę z górnego pokładu, jak zjarane białasy wylewają się na ląd. Tubylcy nie spieszyli się. Trzypokoleniowa rodzina cierpliwie czekała na okoliczności, w których bezpiecznie wypchają wózek babci. Mama jedynaka zapinała cierpliwie masę paseczków będących elementem jej obuwia. Dwóch majtków na mostku kapitana z zadowoleniem rozdzielało miedzy sobą banknoty. Jak Allah przytnie komara pójdą pewnie na wódkę.
Julia była zachwycona tym czasem spędzonym wśród tubylców.
- Gdyby jeszcze te delfiny...