Najnowsze wpisy, strona 3


sie 23 2020 Zapiski z Afryki-Julia, Krzyś i delfiny.
Komentarze (0)

W złowrogim pokoju szpitalnym nie było miło. Julia zażarcie wracała do swojej  Afryki w zapiskach.

Wyprawa do delfinów

 

Ulegliśmy namowom Araba, którego mąż ochrzcił po swojemu ‘Johnnym Piratem’. Był tu drugim już Jankiem. Pierwszy przechrzczony to Johny Naleśnik. Johnny Pirat skusił nas na spotkanie z delfinami. Boże: pływać z delfiami? Albo chociaż popatrzeć na ich dumnie wystającea wody płetwy.Jakąkolwiek konfrontację z naturą tego regionu świata. Na tę wyprawę delfinową umówili się na niedzielę. Niespotykane zwierzęta to zawsze przeżycie z dożywotnią gwarancją zaszufladkowania we wspomnieniach. Na pierwsze takie spotkanie nawinęły się kalmary.

 

Spacerowałam rankiem brodząc stopami w kryształowej wodzie, gdy przystojny Tunezyjczyk, ubrany w piankę marki adidas, wyciągał z morza pęk kalmarów. Bez sieci, wędek, podbieraków i innych wynalazków cywilizacji. Jedynie ten strój. Huknęło w Julii wrażliwość to starcie i dało początek pisaniu. Cóż za niezwykły melanż… Zderzenie dwóch światów: niezmienione od setek lat, ręczne odławianie kalmarów i piankowy strój z ‘boskim’ logo na ciele człowieka dryfującego miedzy tymi przeciwieństwami…

 

Na wyprawę na delfiny szczęśliwie zabrałam pareo. Upał w porcie był niemiłosierny. Ale wystarczyło, że statek odbił od brzegu z pomocą przywiała morska bryza. Statek piracki, podobny do tego, jaki znamy wszyscy z Kołobrzegu na swój pokład wziął też tubylców. Biali turyści pozajmowali miejsca na górnym pokładzie łodzi. Na dole dwie rodziny arabskie. Usiadłam z nimi. Obserwowała młode małżeństwo Arabów z synkiem. Ubrani po europejsku. Kobieta jednak w długiej czarnej po kostki spódnicy, a skromna czarna bluzeczka szczelnie zakrywała dekolt. Za to jej gładka śniada twarz ozdobiona była mocnym makijażem, jakby symbolami jakimiś. W uszach duże, złote wisiory. Bardzo czytelnie nosiła swoją kobiecą dumę i nie zdradzała żadnych tęsknot( nie wygądała na zniewoloną i uciemiężoną). Jej mąż, z troską, krok w krok chodził za pląsającym w rytm fal małym synkiem. Druga rodzina trzypokoleniowa. Najstarsza Arabka na wózku inwalidzkim. Para brzdąców cztero..., może pięcioletnich. W chłopcu można było rozpoznać przyszłego dziarskiego Araba, ale jego siostra cudowna i eteryczna, jakby dopiero najwspanialszy rzeźbiarz wyszlifował dzieło swojego życia... I skromni młodzi rodzice. Ze stoickim spokojem podążali wzrokiem za każdym niepewnym krokiem owoców swej miłosci.

 

Szczególnie czujnie przyglądali się, gdy córeczka stanęła naprzeciwko Julii. Uśmiechnęła się do małej piękności i ona odpłaciła tym samym. Bardzo delikatnie, powoli wyciągnęła do niej rękę w geście przywitania. Bez wahania podała 'cześć'. Rodzice z niemą twarzą kontrolowali ich konfrontacje. Mała chyba nie dostrzegła różnicy miedzy Julią, a jej mamą i babcią. Z naturalnym wdziękiem i bez skrępowania zachęcała ja tańcem do dalszej zabawy. Zaklaskała w dłonie nagradzając jej wysiłek. Nagrody chyba pozazdrościł jej brat, bo zaraz stanął przy siostrze i zakręcił małym ciałkiem. Wyrozumiała siostra chwyciła chłopca za rączki i dalej razem już wspólnym rytmem pląsali przed parą oczu swojej widowni. Na krótko, ale jednak, uśmiechnęli się do Julii ich rodzice. Ciekawe, co chcieliby powiedzieć gdyby mówili w jednym języku. Pewnie: ’Dalej się pani nie posunie’.

 

Tymczasem na górnym pokładzie z głośników charczała ścieżka dźwiękowa z ostatniej ekranizacji Titanica. Pokładowi goście panoszyli się wszędzie. Bez wahania, więc, gdy Julia dostrzegła ławeczkę na dziobie rzuciła się na nią swym rozgrzanym zadem. Miała miejscówkę pierwszej klasy. Wiatr muskał jej twarz, słońce dzięki niemu nie dokuczało mimo pełnej okazałosci. Spokojnie fale kołysały statkiem, a charcząca muzyka pozwoliła się jej przez chwilę poczuć jak bohaterka oskarowego hiciora. Z planu filmowego szybko na ziemię ściągnęło ją wrzeszczące w samolocie i ;nie tylko; dziecko. Z żalem wróciła do rzeczywistości. Bolesnej niestety.

 

Młoda Polka głośno i z oburzeniem oświadczała swojemu narzeczonemu, ze uważa pieniądze przeznaczone na wycieczkę za stracone, i że w Polsce musiała sprzedać dziesięć par okularów na zakup biletu. Mój pragmatyk też już nie czekał na atrakcję główną. I brutalnie wykopał mnie z marzeń o widoku pletw dumnych delfinów.

 

- W życiu bym się nie zgodził na te wyprawę, gdyby nie pokazał tych zdjęć z delfinami.

 

Sami piraci nawet nie wspomnieli o tym, że istnieje szansa spotkania tych ssaków. A może one wcale nie żyją w tych rejonach...? Ja ani przez chwilę nie pożałowałam tej wyprawy. Zresztą w scenariusz wycieczki wpisane były jeszcze różne atrakcje. Sam fakt, ze gospodarze łajby pofatygowali się i dali coś z siebie oprócz samej łupiny był dla mnie cieszący. A wcale nie dali mało.

 

Kiedy tylko cumy ściągnięto z polerów w porcie młodzi majtkowie opuścili duży żagiel, który trzepotał nam nad głowami w trakcie rejsu. Drobny mężczyzna ubrany w gajerek z cekinami w kolorze syrenki zaraz rozpoczął pokaz łykania ogni. Mniej, czy bardziej profesjonalnie wykonał bezpiecznie wszystkie numery swojego programu. Raz tylko zakrztusił się spirytusem, którym pluł w ogień i przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz rzuci pawia na dechy przed gromadą zółtodziobów. Ale nie...Ufff. Zaprawione, widać, morską gorzałą młode gardło nie łatwo dało się złamać. Kolejnym gwiazdorem w gronie piratów był Fakir. Korpulentny, młody Arab ubrany w spodnie Sindbada przygotował tradycyjny numer z nadziewaniem ciała na gwoździe madejowegołoża. Pokazał turystom, jak bardzo ostre są długie gwoździe. Kiedy na nich leżał stąpał po nim chłopiec syrenka, ale tylko po to, by poinstruować parę czekających białolic, jak wejść Fakirowi na klatę nie łamiąc sobie przy tym nóg. Jedna z dziewcząt, jakby siostra bliźniaczka polskiej brzyduli, miała na twarzy namalowany krzyk rozpaczy w obliczu takiej akrobacji. By bez kompromitacji zakończyła się męka okularnicy spostrzegawczy majtkowie rzucili się w jej stronę z pomocnymi ramionami. Skorzystała z obu. Ale pewnie nie zapomni tego wyczynu do końca życia. By dopełnić grozy programu Fakir zaprosił na deskę dwóch najcięższych z populacji łajby rosyjskojęzycznych jegomości ze szpanerskimi gadżetami. Młodszemu samotnie dyndał przy szlufce breloczek ze znanym powszechnie logo. Starszy prezentował typ wielokomórkowca. Jeden telefon, ten nowszego modelu, zawiesił wraz ze złotym łańcuchem na szyi, ale cacko wsparło się na ogromnym różowym brzuszysku. Druga zabawka komunikowała akurat połączenie, które gruby demonstracyjnie odebrał, czym kazał sztukmistrzowi oraz publice poczekać na swoją niezbędną personę. Kiedy po akcie grubasów Fakir wstał żywy, ci z podziwem kiwali głowami i wznieśli tłuste kciuki w geście uznania.

 

W czasie trwającego spektaklu pomiędzy mniej zainteresowanymi podróżnymi przechadzał się; pożal się Boże; treser dzikich zwierząt. Serce zawyło mi, kiedy brutalnie trzymając za rozciągnięte skrzydło wzniósł na ramię hebanowoskórej blondynki cudownego sokoła o tęsknych wzniesionych do nieba oczach. Przy nogach ptaka dyndały woreczki z ciężarkami, a pazury miał zawinięte dla bezpieczeństwa głupiej baby ciemnymi szmatkami. Jakby kikuty miał kalekie, a nie groźne i mocne szpony. Jego los podzielał na drugim ramieniu piszczącej siksy inny skrzydlaty drapieznik. Obaj smutni, jakby uszło z nich życie. Ale co to za życie w końcu...

 

Po zakończonej części artystycznej gospodarze zademonstrowali na drewnianej tablicy galerie zdjęć gości i pokazali profesjonalnie wyglądający aparat fotograficzny marki canon zapewniając tym, ze każdy z pasażerów też może poddać się profesjonanej sesji. Kilkoro podróżnych skorzystało uszczuplając na rzecz pracowitej drużyny swoje kieszenie. Załoga natomiast dygnięciami i uśmiechami przymilała się gościom przez cały czas ‘delfinowej wyprawy’ i oczekiwała w zamian drobniaka.

 

Kapitan spuścił kotwice w miejscu, z którego mogliśmy ujrzeć panoramę Sousse. Amatorzy wypraw wpław wypuścili się na otwarte morze, pewnie w celu poczucia dreszczyku adrenaliny. Reszta gości pokładowych z westchnieniem ulgi przyjęła informacje o obiecanym daniu Barbecue .

 

Pierwsza przy grillu stała sprzedawczyni okularów. Ale i tak, gdy papierowy talerz opustoszał wyraziła głośno negatywną opinie o pochłoniętym przed chwilą kotlecie. Ruska matrona rzuciła w stronę swoich kochanych grubasów:

 

- Как мальчики? Вы едите? Что это за продукты?( Jak tam chłopcy? Jecie? Jakie te potrawy?)

 

- Xорошо(dobre) - pochwalił syn, a mąż dodał:

 

- Очень хорошо. Все в порядке(Całkiem dobre. Wszystko w porządku).

 

Patrzyłam na młodą Arabkę misternie oddzielającą mięso ryby od ości, by takie czyste kąski podsunąć do małego dziubka swojej ptaszyny. Trzypokoleniowa rodzina nie jadła w ogóle. W końcu syta gromada białasów leniwie opadła na drewniane ławki. Część by kontynuować kąpiel słoneczną, cześć, by kontynuować narzekania. Sprzedawczyni okularów wspominała z tęsknotą inny rejs, podczas to, którego mogła usadzić swoją wielką rzyć w miękkim leżaku, a nie, jak dziś narażać się na dyskomfort katowskiej ławeczki. Z największym urokiem i troskliwie aż trzykrotnie piraci wskazywali mi kucharza i powtarzali:

 

-Madame, wkuszać!

 

Usprawiedliwiałam się wskazując na brzuchu swoje zapasy tłuszczyku, co u każdego po kolei wywołało uśmiech, ale i każdy na swój sposób pocieszał mnie, ze nie jest tak źle. Atmosfera jakby ożyła, gdy melodia hitu Celine Dion ustąpiła miejsce ludowym rytmom arabskim. W pakiecie folklorystycznym wraz z muzyką dostaliśmy tancerkę. Równie tradycyjną, jak muzyka i równie starą, jak tradycja. Tunezyjska kobieta o szerokim podwoziu, jak zdrowa małolata, zaczęła strzelać w rytm muzyki ozdobionymi suknami i paciorkami biodrami. Za chiny boga nie udaje mi się osiągnąć tej umiejętności. Starej kobiecie przyklaskiwali majtkowie. Również ci młodzi. Zauważyłam, jak do ucha starej pochylił się jeden z młodych mężczyzn i brodą wskazał dziewczynę w żółtym stroju bikini. Stara kołysząc się zaprosiła dziewczynę do tańca. Musiała chyba użyć mocy szamanki, bo mocno opierające się dziewczę w końcu wstało i zaczęło zmysłowo krecich apetycznym tyłeczkiem przed załogą. Jakby w transie, nie zważając na to, że mokry po kąpieli strój obnaża wyraźnie jej młode sutki i niedepilowane łono. Zlecający zamówienie natychmiast wykołysał się z grupy mężczyzn i dołączył do trójki kobiet. Pożerał wzrokiem zawartość żółtego bikini. Trzecią tancerką była mama Araba jedynaka- amatora mięsa rybiego. Zupełnie spontanicznie dołączyła do szamanki i z rozkoszą wymalowaną na twarzy oddala się cała magicznemu rytuałowi chwalącemu życie. Tańczący krąg powiększał się sukcesywnie o majtków. Szamanka zdołała jeszcze zadżumic dwie przeźroczyste staruszki, które przed godziną na pokład statku dostały się przy pomocy młodych Arabów. Teraz u boku równie starej, jak one czarownicy tuptały mokasynami, choć wcale nie odrywały nóg od pokładu.

 

Julia siedziała w bezpiecznej odległości. Daleko na tyle, by nie wpaść w trans, ale blisko by widzieć ten spektakl ponad ludzkimi podziałami. Ale całym wnętrzem wirowała z nimi i bez wahania zerwała się, jak chwycił ją za rękę chłopiec syrenka. Ale magiczny obrzęd urwał się wraz ze wstrząśnięciem łajby, która uderzyła o redę. Patrzyłam chwilę z górnego pokładu, jak zjarane białasy wylewają się na ląd. Tubylcy nie spieszyli się. Trzypokoleniowa rodzina cierpliwie czekała na okoliczności, w których bezpiecznie wypchają wózek babci. Mama jedynaka zapinała cierpliwie masę paseczków będących elementem jej obuwia. Dwóch majtków na mostku kapitana z zadowoleniem rozdzielało miedzy sobą banknoty. Jak Allah przytnie komara pójdą pewnie na wódkę.

 

 Julia była zachwycona tym czasem spędzonym wśród tubylców.

 

- Gdyby jeszcze te delfiny...

 

 

 

 

psiamama1971   
sie 23 2020 wrzesien 2013, Nigdy więcej nad polskie...
Komentarze (0)

Spełnienie marzeń o pobycie na ziemi Araba właśnie nadchodziło

Pierwsze wrażenia z Afryki? Nigdy więcej nie pojadę nad polskie morze. Zimno, drogo i pełno nowobogackich chamów.

Ale od początku...

Samolot spóźniony był o godzinę. Strasznie się dłużył ten czas na lotnisku. W końcu przyleciał. Tunezyjski, nieduży, lekko podstarzały. W środku, jak w zwykłym autokarze. Fotele skórzane i po godzinie wszystkim się tyłki kleiły. Dramat, jak zaczęli się kręcić na siku. Kibel, jakości polskich kolei państwowych. Jak kto może trzymać, to raczej powinien. Lot przeleciał bardzo szybko. W zasadzie toJulia miała wrażenie, że kołują wciąż nad Wrocławiem, kiedy włączono monitory nad głowami i zobaczyła, że są nad Austrią. Później morze, Włochy, morze i Afryka. Wylądowaliw Enfidia. Lotnisko Enfidia Zine El Abidine Ben Ali (wciąż honory dla Bena’a) –miód, malina. Nowoczesne, duże, czyste. Ale samolot tylko ich. Poza tym cisza, jakby wymarły port. Jedyni pasażerowie, którzy wysypali się z samolotu to oni, setka Polaków. Przywitała ich nieprzyjemna cisza. W głowie zagrały skojarzenia i jak wczoraj zobaczyła we wspomnieniach 'martwe stacje' w metrze berlińskim sprzed dwudziestu pięciu lat. Przejeżdżałam nieraz przez te zamurowane od zewnątrz stacji kolejki podziemnej. Komunistyczne miasto nad nimi w ten sposób swoich mieszkańców trzymało w objęciach. Siłą. Zachodnioberlińska kolejka musiała pokonać kilka 'martwych stacji, by dotrzeć znów do tych, nad którymi jest miasto wolnych ludzi. 'Martwe stacje' pozostały nietknięte od chwili, kiedy je zaslepiono.Berlinczycy przez 28 lat dobrze poznali ich charakterystyczny klimat, bo każdy pociąg zwalniał przemierzając uśpiony w kamieniu pomost do sąsiadów. Światła tych stacji świeciły ciemniej, a ściany poszarzały przez lata. Tu i owdzie psychodelicznie migały białym światłem kończące żywot jarzeniówki. I tak ,blisko trzydziesci lat, od 61 do 89 roku. Codziennie, przy każdym kursie maszyniści metra zwalniając, dawali możliwość refleksji tym, którzy absolutnie przypadkowo pewnego dnia zostali przypisani do tej części Berlina, w której akurat przebywali. Często mur berliński rozdzielił rodziny, przyjaźnie, związki. Dramaty długo grały echem śmierci dopadającej zagubionych w tym piekle desperatów na całej długości tej ściany w centrum Europy. 126 osób pozostawiło swoje zycie na wschodniej scianie muru rzucajac sie desperacko w strone wolnosci i ginac od kul radzieckich kałasznikowów. Atmosferze grozy w 'martwych stacjach’ wtórował gwizd przeciągów i cisza, która pijanie odbijała się o stare kafle śpiących ścian. Enfidia być może, dlatego zagrała atmosferą 'martwych stacji’, ponieważ taką samą niewiadomą był świat za jej drzwiami, jak ten za zamurowanymi wejściami metra berlińskiego przed laty.

Przed lotniskiem na stanowisku numer jedenaście czekał podstawiony specjalnie dla turystów Oasis autokar. Równa godzinka jazdy do hotelu. Na autostradzie nie minęli żadnego osobowego auta. Razem do Thalassa Village jechało kilkanaścioro Polaków. Oczywiście te najbardziej wrzeszczące w samolocie dziecko z Julia I Krzysiem.. Mamusia zamiast je ogarnąć, przyprawiała z babcią i dziadkiem wolnocłowe likiery z gwinta.Hotel Thalassa Village przywitał urokliwym śpiewem cykad. Obiekt wraz z infrastrukturą zajmuje dwadzieścia hektarów z linią brzegową Morza Śródziemnego. Na gości czekają bungalowy i dwa niewielkie, trzypiętrowe hoteliki. Bungalowy usytuowane grupami, jakby wioski afrykański o nazwach z calego świata: kreta, djerba, lesbos. Wewnątrz bungalowu boski klimat arabski. Centralnie ustawione wielkie, wygodne łoże małżeńskie. Nie mebel, a wymurowana na srodku izby platforma , na niej materac. Wezgłowie i nocne szafki tez zrobione z kamienia. Toaletka dla damy to też kamienny blat nałożony na murowane postumenty. Nawet półka pod telewizor jest zawieszonym na ścianie kamiennym blatem. Włączyli tv i co...? I TV Polonia już nastrojona…W pokoju, w centralnej części łuk podtrzymywany rzymskim filarem. Bajecznie. Łazienka przyzwoita. Na szczęście nie sterylny boks jak te z sieci hotelowej Ibis, ale pomieszczenie równie klimatyczne, jak pokój. Wanna. Jakby ją rzemieślnik sto lat temu zrobił. Matowa, piaskowo-żółta, sprawiająca wrażenie, ze jest z gliny ulepiona. Ogromne lustro, pod nim kamienny (naturalnie) blat z wpuszczaną umywalką. Kafle w tradycyjny deseń niebieskiego koloru. W pokoju również szafa wnękowa, a w szafie sejf. Balkon z meblami ogrodowymi i z widokiem na 'trawnik'. Jakby Krzyś miał taką trawę wokół domu, byłby załamany. No, ale tu Afryka jest w końcu. Choć przyznać należy, że tubylec regularnie podlewa szlaufem. Braki w 'utrawieniu' z nawiązką odpłacają ogromne opuncje i gigantyczne palmy. Bugenwille na ścianie każdego bungalowu przeplatają się melanżem z bielą jaśminów.

Zajechali późnym wieczorem. Duchota była w pokoju, a klima nie działała. Julia pogrymasiłam. Ale o północy zrobiło się tak rześko, że szukali kołdry. Bez rezultatu. Przykryła się swoim ręcznikiem plażowym, a mąż jakąś kapą, podczas kiedy 'pierzyny' leżały rozścielone pod nimi. To nieco grubszego splotu płótna, które potraktowali, jak prześcieradła. Spało się bosko. Powietrze nie smakowało jej tak przez całe czterdzieści lat.

Rano obcykali najbliższe sąsiedztwo ich bungalowu. Z radością odkryli, że ich osada, nazwana Kretą( są też Malta, Sycylia, Mauritius, Djerba, Cypr i wiele innych) jest położona blisko serca Thalassy. A w sercu są...: cztery baseny odkryte, jeden kryty, spa, siłownia, cztery restauracje, kilka kafejek i drink barów. Jest też tu punkt medyczny, sklepik z drobiazgami i atrium. Jedno z pomieszczeń wyposażone jedynie w czerwone miękkie pufy, takie siedziska. Tu można rytualnie zapalić sziszę.

Śniadanie czuć było od świtu. Całkiem normalnie: mlekiem. Przybyliśmy na nie, jako jedni z pierwszych gości. A na śniadanie w szwedzkim bufecie wszystko, czym można uraczyć się na śniadanie. Oprócz mięcha. Dwa rodzaje wędliny jedynie. Ale za to najznakomitszej, jakości i do wyboru ciepłe francuskie rogaliki, kajzerki, bagietki, crusanty itp. Omlety na widoku smaży kucharz z dodatkami skomponowanymi we własną kombinacje. Jajka w ogóle pod każdą postacią. Jajecznica, sadzone i ugotowane, podane w dwóch misach podgrzewanych, podpisane: 3 min, 5min. Miodki, dżemów cała fura, ale kurczę, żaden z nich z Łowicza i strasznie słodkie. Naleśniki też smażone przy gościu. A czekolada do naleśników...Julia nie chciała jesc czekolady, z trudem pozniej zrzucała nanmiar wałeczków, ale O BOŻE!!!! czekolada może być naprawdę pyszna!Nigdy juz więcej nigdzie nie znalazla tego smaku.

Po śniadaniu poszłam na plażę rzucić okiem zanim przyjdziemy tu na dobre. Na ten tychmiast gdzieś spod ziemi wyrósł Tunezyjczyk z ręcznikami, jak z namiotu ‘wszystko po 5 zł’ nad Bałtykiem. I nawija coś. Przyszedł po to, by je sprzedać, rzecz jasna, ale tak rankiem… Julia zaskoczona rzuciła niedbale, kiedy ją zaczepił:

-Jutro...

A ten w gadkę. Po polsku na dodatek.

 

Jutro? Nie madame. Dżiszaj, dżiszaj kup madame.

Jest, jak moja Małgosia fryzjerka mówiła: kobieta, która sama wybiera się na spacer naraża się na cmokanie, ciamkanie, ochy i achy. Przekonałamsię o tym Julia, bo wracając z plaży musiała przemaszerować przed dwoma młodszymi dużo Arabami. Cóż to był za morderczy marsz. Miała wrażenie, ze zaraz się albo potknię, albo spadnie jej stanik i że droga pod obstrzałem ich oczu wydłuża się. Ale przyznać trzeba, że są grzeczni. Pracuje ich tu na terenie hotelu niezliczona ilość. Powiadają, bardziej doświadczeni turyści, że są mili zawsze. Dopiero kiedy ktoś jest dla nich gbur, to i ich uprzejmość kończy się. W sumie słusznie, bogburowatych polskich turystów było tam oblęznie Poza pokojówkami nie pracują w hotelu żadne kobiety. Polska rezydentka uspokoiła rodaków z worami kasy, że mogą się nie bać kradzieży w hotelu. Oni, tu pracujący, postrzegają, jako prawdziwy dar od Allacha pracę w hotelui w ogóle turystów Przyłapanie na kradzieży przekreśla karierę zawodową pokojówki na zawsze, a dla rodziny to bezrobocie na kilka pokoleń. Bo kto zaufa znów takiemu klanowi, w którym złodziej był? Ponadto za kradzież jednego choćby dinara wyznaczana jest tu kara sześciu miesięcy więzienia. Podobno więzienia arabskie

są piekłem.

W międzyczasie śniadaniowo-obiadowym Julia nakarmiła kociaka tutejszą mortadelą. Kotów w Tunezji jest dużo. Wszystkie, które widziała chude. Tylko jedna szylkreta śpiąca na leżaku tłusta, jak polskie mruczki. A może kotna...?Tak, przyjęli właśnie taką tezę. pewno jest kotna.

Czas obiadu Krzyś wyczuł nosem i rozpoczął go długo przede żoną. Podobno tylko sałatką , ale to raczej nieprawda.Zapytała męża:

- A co tam jest?

- Czego tam nie ma…- odpowiedział. Rzeczywiście. Zaserwowała sobie sałatkę z awokado i wołowinę duszoną. Bomba. Mąż pochłaniał w tym czasie smażone rybki. Na nieszczescie Julii do obiadu podano jakieś piętnaście blach ciast.. Tarta z jabłkami wydała się najlepsza z sześciu, które spróbowała. Mąż zajadał kolejną potrawę. .Julia poszła już na plażę zapominając o obiedzie, a Krzysiek długo jeszcze nie wracał. Nie makaronu bynajmniej. Wciąż, pewnie futrował dalej. Ale nie przyznał się. W każdym razie w garści niósł jeszcze na 'ciężkie czasy' trzy brzoskwinie i kilka śliwek renklod. Żarcia nie do przejedzenia, alkoholu nie do wypicia, słońce praży, bryza chłodzi, między leżakami przystojni śniadoskórzy boye uwijają się, by spełniać zachcianki białasów(Osama się przewraca w grobie). Pomyślałam…To chyba ten raj na ziemi tutaj jest.

psiamama1971   
sie 23 2020 Grażka, Marian i Julii zauroczenie Maghbredem...
Komentarze (0)

Miała 15 lat, kiedy "zakręciła" ją obca kultura, arabska kultura. To przez przyjaciółkę nimfomankę, która miała erotyczne sny z każdym spotkanym śniadolicym kolesiem. Zawsze była gotowa na romans z Arabem. Fantazjowała o romantycznej miłości, o pięknym, szarmanckim królewiczu, stale ją adorującym. Nie wierzyła w polskich chłopców, nigdy z żadnym nie chodziła, ale za mąż wyszła za kolegę Krzysztofa, kiedy Julia zakochana juz była w Krzyśku po uszy i do grona jej znajomych siłą rzeczy wkroczył Marian. Owocne to były swaty, bo małzeństwo zawarte zostało wkrótce I zaskutkowało trójką dzieci.Próby czasu jednak nie przetrwali I odeszli od siebie trzydziesci lat pozniej. A Marian nic nie mial z urody południowców, był wysokim blondynem z orlim nosem.Nigdy nie był szarmancki, ani też nie wykazywał symptomów romantycznych. Zwykły Polak. A Julia miała juz wówczas swojego ukochanego, zwykłego Polaka i kochała go do szaleństwa. Tęskniła, gdy rozstawali się na kilka godzin. Gdyby wówczas wiedziała, ze na zawsze będzie jej, byłaby dużo spokojniejsza, a tak snuła senne marzenia i najpiękniejsze plany o przyszłości i martwiła się o ich realizację. Postanowiła wszystko zrobić, by Krzysztof został jej księciem na zawsze, jej przyjacielem, opiekunem i ojcem jej dzieci.Do tej ostatniej roli przymierzyli się natychmmiast i tak sobie sprytnie ustawili swoje grono, że podczas każdej imprezy mięli osobny pokój na trochę, a pod drzwiami jakiegoś "żandarma" Często była nim właśnie przyjaciółka nimfomanka. l inna przyjaciółka Julii, która na ich srebrym weselu wspomniała to stróżowanie pod drzwiami w imię tej rodzącej się, szalonej miłości, dla tego dobrego i kochającego się przez długie lata związku. Bo nimfomankę tez Julia dopusciła na tyle blisko do siebie, że szybko urodziła się między dziewczynami miłość przyjacielska. Zresztą, chodziły do jednej klasy sfeminizowanego liceum. Nie długo było czekac, by stały się sobie najblizsze. Dzieliły nie tylko szkolną ławę, ale I popołudnia po szkole, weekendy, wakacje, imprezy, dyskoteki, znajomych, zainteresowania. Miały podobne ciuchy, kochały tych samych artystów, czytały podobną literaturę, razem zdawały prawo jazdy,zdobywały zachodnie lądy I rodzime perełki natury. No I to, ze Julia zakochana była w Krzysiu, a Grażka w Marianie to tez swiadczyło, ze mają gusty podobne. Bo Ci koledzy z osiedla w sumie byli do siebie podobni.Wysocy z tymi orlimi nosami.Skończyli te samą szkołę techniczną I poślubili najblizsze przyjaciólki. I tu drogi tej czwórki zaczęły się oddalac. Krzys rozpoczął pracę w panstwowej strazy pożarnej, a Marian pojechał pracować u wrogów naszych odwiecznych zachoodnich. Krzysztof całe zycie, jako ratownik w strazy. Przez tą jego szlachetną pracę, ze tyle żyć ludzkich uratował, ze tyle majątków przed pójsciem z dymem to tym wiekszym był dla niej bohaterem, tym bardziej go podziwiała, była z niego dumna. Ale I bała się o Niego, drzała, gdy wiedział, ze uczestniczy własnie w jakies większej akcji. Kiedy z Dawidem w ciąży chodziła, to stale na klęczkach modliła się, by On z akcji do domu powrócił, by nie osierocił dziecka I jej.Julia zresztą często dziękowała SILE WYZSZEJ na klęczach. Gdy juz syna urodziła I ze szpitala do domu wróciła , to pierwszy spacer do Koscioła od razu odbyła. Nie na msze. Tak prywatnie do Panienki Najświętszej, by Jejj syna pokazac I by podziękować.Tego samego roku też syn urodził się u Grazki I Mariana. To jeszcze ich łaczyło. Dalej juz niewiele. Julia I Krzys nie doczekali się kolejnego dziecka, bo Ona marnego zdrowia była i w latach swojej młodej kobiecosci z nowotworem musiała walczyc. Tamci mięli szczeście urodzic jeszcze i wychowac córki blizniaczki. Własciwie to Grazka je przeciez urodziła I sama wychowała, bo Marian zagrzał miejsce u Niemca na szesnascie lat. Trudno wiec dziwic się, ze małzenstwo się rozpadło, bo przeciez go latami w ogóle nie było. Grazka dzielnie dom wykanczała, na etacie pielęgniarskim pracowała na zmiany I trójkę dzieci wychowywala przez te szesnascie lat sama.Julia szczerze cieszyła sie ze szczęścia przyjaciólki, ale tez zawsze zazdrosciła Jej tego macierzynstwa, ze te dziewczynki miała. Do konca zycia Jej zazdrosciła.Umiała jednakże oddac się w całosci swojej miłosci do syna I męża. Bardzo dbała o ciepełko domowe, by podgrzewac tę milosc małzeńską, by dokładać do tego płonacego solidnie ognia.

 

 

Kto mogł wówczas przypuszczac, ze ten rozpalony ogień miłości płonąć będzie tak długie lata i nie bedzie gasł mimo wielu huraganówi i orkanów, które próbowały atakować.Ale zanim te ich sluby się odbyły to latami, kiedy Julia kochała i uwielbiał swojego Polaka przyjaciółka nimfomanka czekała na pięknego Araba. Nawet prawdziwe ich oblicze, które obnarzała w 1984rBetty Mahmoody w swoim bestselerze"Tylko razem z córką" nie zatrzymało jej w tym pędzie do południowcców.Książka była wówczas prawdziwym hitem. Betty Mahmoody w swej książce opisuje losy podróży do Iranu, gdzie rodzina ukochanego męża nie pozwoliła jej oraz córce powrócić do Stanów Zjednoczonych. Po 18 miesiącach udało się jej wraz z córką przedostać do Turcji, gdzie zgłosiła się do amerykańskiej ambasady i stamtąd została przewieziona do USA. Jej najcudowniejszy arabski książe w obliczu arabskiej rzeczywistości przybiera postać prostego, głupiego mizoginika.Julia mimo dramatu rozgrywającego się na kartach książki uwielbiała tę powieść. Nie to bynajmniej to ją ciągnęło do tej książki, , ze biała kobieta uwięziona została w muzułmańskim świecie przez męża tyrana, rzucona w zupełnie obce środowisko, otoczona przez nieżyczliwą rodzinę męża. W końcu zupełnie pozbawiona prawa decydowania o sobie, rozpaczliwie próbuje wydostać się z Teheranu. Więc co? To , że mogła zajrzeć w inny świat, w obcą kulturę. Co nieznane fascynuje, jak wiadomo. I zafascynowało Julię. "Tylko razem z córką" czytała wiele razy i szukała innej literatury traktującej o życiu w rzeczywistości arabskiej. Później przyszedł czas na arabską sagę Tanii Valko "Arabski mąż","Arabska krucjata ", "Arabska krew", "Arabska księżniczka" i wszystkie inne książki pokazujące te fascynujący ją świat " Tysiąc wspaniałych słońc"" Dom Kalifa"" Zycie po arabsku"" Klejnot medyny"" Burka miłości" "Musiałam odejść"" Zakazana żona" i wiele innych.Już bardzo wiele wiedziała o życiu wiernych proroka. Zamarzyła wówczas, by kiedyś stanąć swoją nogą na Ziemi wyznawców Proroka i przekonać się czy to życie w kulturze orientu jest rzeczywiście takie kolorowe, pachnące przyprawami i dojrzałymi owocami, błyszczace paciorkami na jedwabnych abajach.Marzenia trwały i była tylko jedna osoba, która mogła je spełnić. Nie zawiódł, jak zawsze. Na jej czterdzieste urodziny Krzysztof zabrał Julię na romantyczne wakacje do Tunezji.Julia nie dowierzała. Serce chciało się jej wyrwać z piersi i nie mogła doczekac dnia wylotu. Obiecała sobie,że aby te chwile trwały dla niej dłuzej niz tylko te dwa wakacyjne tygodnie będzie doznane przezycia przelewac na papier, a raczej na tableta, bo przeciez to juz dwudziesty pierwszy wiek i nawet romantyczni poecii nie uzywaja papieru i pióra. Zapiski rozpoczęła od pierwszego dnia i pisała do ostatniego,. Gdy on spał juz smacznie w chłodnym bungalowie po przezyciach afrykańskiego dnia, ona skrzętnie notowała szczegóły i drobiazgi, bo wszystko miało dla niej sens, wszystko było piękne, ciekawe i niczego nie nalezało pominąć. To jej pisanie stało się pozniej tradycją podczas wyjazdów na wakacje. I z każdej wyprawy wracała z napisanym materiałem.W zimowe wieczory wracała do ciepłych, afrykańskich wieczorów, wzruszała się, płakała i marzyła. Jak to robią romantycy. Powstał właśnie w taki sposób zbiór opowiadań, z których po latach stworzyła swoją czwartą książkę, pierwszą o sobie. Najważniejszą w jej zyciu. A że czas ich wyjazdów do północnej Afryki zbiegł się z Jaśminową rewolucją i Julia od gruntu zapoznała się z jej historią, poznala miejasca, w których się odbywała, ludzi, którzy byli jej bohaterami, to już na zawsze kojarzyła te chwile z jaśminem. Wkrótce na swojej kwiatowej grządce , pomiędzy rozrosłe nadmiernie żółte pięciorniki wisnęła jeszcze krzak jaśminu, na który latami patrzyła z rozrzewnieniem , wspominała i marzyła. Krzak wyrósł niczym sekwoja I obdarzał swoją miłosniczkkę morzem kwiatów.Wąchała tebiałe jaśminowe kwiaty, a ich woń rozczulała ją niezmiennie przez lata. Jaśminową pasją nazwała to swoje zauroczenie Maghbredem.Nie zdążyła jednak zwiedzić wszystkiego o czym marzyłaa, ne zdązyła wrócic do czerwonego, pachnącego kuminem Maroka, bo świat po rewoucji jaśminowej nie był juz taki sam. W krajach arabskich rozszalały się krwawe zamieszki. Tunezja przestała być rajem dla turystów. W Maghbredzie odżył radykalizm islamski. Radykałowie wyznaczyli sobie cel: zniszczyc "zgniły Zachód"Co rusz gdzies na świecie dochodziło do zamachów terrorystycznych. Zrodziło się ISIS(2007r), tzw. państwo islamskie.Dżihadyści z panstwa islamskiego masowo mordowali "niewiernych" czyli wyznawców innej niz islam religii. Wychowywali zradykalizowane pokolenie.

 

Część dzieci było przez ISIS wysyłanych była do obozów wojskowych, a inne do szkół, gdzie także poddawane były indoktrynacji. Uczyły się modlitwy i obsługi broni. Zmniejszano ich wrażliwość na przemoc, podawano narkotyki i dążono do tego, by były coraz bardziej posłuszne i wierzyły we wszystko, co nakazuje im ISIS. Ta organizacja terrorystyczna. I takie dziecistwo tym maluchom tworzą.Terroryści stworzyli podręczniki dla dzieci z treściami zgodnymi z radykalną ideologią. Matematyczne problemy są w nich wyjaśniane przy użyciu symboli broni. Budowali pokolenie bojowników oddanych sprawie ISIS w specyficzny i niespotykany do tej pory w historii sposób.Bardzo małym dzieciom wpajali zasady dżihadu, które zostają z nimi przez bardzo, bardzo długi czas.Terroryści tłumaczyli małym dzieciom, że Allah usprawiedliwia ich działania i daje im prawo do tego, by wymierzać karę niewiernym. Dzieci ćwiczyli obcinanie głów na modelach lalek z włosami w kolorze blond. Grupa wywiodła się z irackiej Al-Kaidy, frakcji zbrojnej aktywnej w Iraku .Prawdopodobnie największą grupę w ISIS stanowili właśnie młodzi Tunezyjczycy. W Syrii rozpętała się (2011r)niekończąca się latami wojna między siłami wiernymi prezydentowi Baszszarowi al-Asadowi, a zbrojną opozycją.Europę zalała fala uchodźców o korzeniach arabskich.

 

Nie trzeba juz było nimfomankom, jak przyjaciółka Julii "jechać do aAraba", bo Arab masowo przyjechał do Europy i pewnie zrobi wszystko, by tu zostać i nawet przysposobic sobie ten świat. Julia widziała tę sytuację, postrzegała ją, jak większośc Polaków, jako zagrożenie. Poznała na kartach dziesiątek książek i wielu filmów zaciętosć i bazwzględność tej rasy w połaczeniu z radykalną religijnością islamską. Długo jeszcze mimo tesknoty nie odważyli się na wakacje "u Araba", ale Julia miała swoje zapiski, najcenniejsze co mogła z tamtych chwil zachwytu i szczęscia. I często do nich wracała...

psiamama1971