Najnowsze wpisy


sie 24 2020 O Wandzie i trochę o wspólnym jej , Julii...
Komentarze (0)

O Wandzie mogłaby Julia powiedziec, ze jest niezawodna. Zawsze gotowa do pomocy i zawsza pełna pomysłow na rozwązania, zawsze obecna.Radosna, bystra, odważna, zaradna, pracowita, prawdziwa siłaczka.Poznały się w połowie podstawówki i juz zawsze były blisko siebie. Na jednej ulicy mieszkały, gdy jeszcze były panienkami. Wyprowadziły się z rodzinnych domów i pokupiły mieszkania na odległym osiedlu... na tej samej ulicy. Nie omawiały tego kroku. To był zupełny zbieg okoliczności.  W  tym samym czasie wychodziły za mąż. Starszy jej syn Robert był mlodszy od Dawida o cztery lata a młodszyMateusz miał o dwa lata mniej niz brat.Mati był chrzesniakiem Julii, a Wandzia trzymała do chrztu Dawida.Ufały sobie, to pewnie dlatego sobie wzajemnie tych synów  powierzyły .Kiedy Julia i Krzysztof kupili dom na wsi Wanda bardzo za nimi teskniła. Często ich odwiedzała, by w końcu zdecydowac się kupic mieszkanie na starosc w tej samej wsi, co oni. Bo ta ich miejscowosc pod Wrocławiem to była duza wies, gdzie deweloperzy stawiali tez budynki wielorodzinne.  Były w niej aż trzy sołectwa, duży, nowoczesny ośrodek zdrowia, dom kultury,  dwie poczty,trzech weterynarzy, dwie żabki i biedronka. Wies miała swoją stację kolejową, złobek, przedszkole, szkołę podstawową i gimnazjum, kościół parafiany,cmentarz komunalny, parafialny, ruiny starego zamku i jezioro. Mieszkali tu ludzie zamożni w pięknych nowoczesnych willach z basenami i kortami tenisowymi oraz swoimi polami  golfowymi. mówiono o wsi, ze to sypialnia Wrocławia.Tu nikt nie hodował kur, ani trzody chlewnej.Wieś o tradycjach ogrodniczych, z wieloma szklarniami, sadami owocowych drzew, polami lawendy i rajkami szparagów. Jesienią mieniła się kolorami chryzantemi, wiosną różowa od kwiatów magnolii , a w lecie pełna kwiatów i tych owoców z sadów: wisnie, czeresnie, brzoskwinie, no i morele oczywiście.Wandzie natychmiast się ta wies spodobała i chciała tu byc  na stare lata. Nie trudna była zatem o kupnie tu mieszkana decyzja. Tym bardziej, ze juz wówczas Wanda była rozwódką, a synów miała dorosłych.Kupiła dwupokojowa kawalerkę, którą wynajęł najpierw, by kredyt podgonic. Później zamieszkał w niej Mati z narzeczoną, a później  sama Wandzia. Nie ułozyło jej się z Arkiem, bo dziwny to byl człowiek, zupełnie do niej niepasujący. Ponad zonę i dzieci kochał forsę, szybkie samochody i jazdę na zimny łokieć.Był zresztą kierowcą zawodowym i wiecznie go w domu nie było. Szybko zaczął zdradzac żonę, a Wanda nie była z tych kobiet, które dawały sobą pomiatac i siebie poniżać. Decyzja o rozwodzie była szybka, a sam rozwód odbył się dosc gładko. Nie dzielili jeszcze majątku, bo tego się Wanda bała, ze ten miłosnik kasy odbierze jej wszystko.Ona została z chłopcami na małzenskim mieszkaniu, a On zabrał samochody i tyle na tamten czas.Matka Wandy, dziarska i dowcipna staruska powiedziała do zięcia,gdy się tej zdrady dopuscił: Pójdę do więzienia, ale Cię kurwa zabiję, byś nie krzywdził mojej córki"Arek nie przestraszył się tej grozby tesciowej, zresztą wszyscy powtarzali to, jak dobry żart. Przyjaciele dostrzegali wady Arka jeszcze przed  decycją Wandy o ślubie, otwierali jej oczy na ta jego interesowność, szpanerstwo i brak obycia. Ale Ona kochała go, a i ciąża się szybko pojawiła. Julia z Krzyskiem byli natralnie na ich weselu.Arek  owszem  zapewniał zonie i dzieciom życie na wysokim poziomie ekonomicznym, ale Wanda nie przywiazywała się do pieniędzy. Pochodziła z ubogiego domu, w którym najwazniejsza była lojalność i bliskosc w rodzinie.Wanda zresztą podzieliła los matki, która ojciec Wandy tez zdradzał, a ona i tak go na starosc do domu przyjeła, by w spokoju i cieple mógł umrzec,bo juz wtedy chory był  na raka płuc.Wanda, jak jej matka nie załamała się po rozstanu, szybko wzieła sie w garść, zmieniła pracę, skonczyła studia, by móc awansować  i w spokoju sama wychowywałaa synów.Dobrze zarabiała, a i Arek  płacił alimenty bez zatwardzeń i jescze dodatkowo wspierał  synów kieszonkowymi.Jakze dobrze ich Wanda wychowała. Jako dwudziestolatkowie  byli studentami prestiżowej Akademii we Wrocławiu. Byli grzeczni, kuturalni, samodzielni i bardzo ze sobą zżyci.Zdeklarowani sportowcy. Kochali matke i szanowali Ją za hart ducha, wiedzieli, ze jest wszędzie lubiana i mile widziana. Jak kiedys na prywatkę sylwestrowa do przyjaciół przyjechała to o pólnocy Robert zapytał Julii przy zyczeniach:

-I co ciocia? Kręci mama imprezę?

A kręciła. Ubrana, jak zawsze gustownie, nie była wysoka , mocno zbudowana, ale w zadnym momencie zycia nie gruba. Silna po prostu. Miała dobrą kondycję. Ale tez o nią dbała.Regularnie się badała. Brała udział w zajeciach yogi, ćwiczyła fitnes, latem uprawiała ogródek, jezdziła na rowerza, a zimą na nartach.Nosiła ciemne włosy, jak za młodu.Przyciemniała, jak zaczęła siwieć. Sama jezdziła na wczasy, a jakze. Sama jak miała chęć szła do kina, teatru czy basen. Zycie bez męża całkiem  Jej pasowało.Bez męza, co nie znaczy bez faceta. Była atrakcyjna, zawsze kręcił się przy niej jakis kolo.Jak chciała romansowała z nimi. Jak Jej, który nie pasował goniła czym predzej. A kiedy podrywał ja gość zonaty obiecujacy rozwód z zona, to wyfrunął z Jej zycia, ani się nie obejrzał. Postawiła sprawę jasno:

- Mnie mąż zdradzał, gdy byłam jego zoną. Nie zrobię tego innej kobiecie.  I  nie chcę byc zawsze tą trzecią w związku. Zrzucia go z hukiem ze schodów i chłop się zawinał na raka za kilka miesięcy.

Zastanowiła się przez chwilę czy przypadkiem nie jest czarownicą, bo kolejny odprawiony adorator tez zachorował  na raka i zmarł był wkrótce.

Wanda, kiedy dowiedziała sie, ze Julia lezy po udarze w szpitalu była u niej w ciągu godziny. I przyjezdzała codziennie przez szesnascie tygodni. Codziennie.Julia siadała na wózek inwalidzki i jechały na deser i kawę. Te Julowe siadanie na wózek zawsze płaczem było okupione, bo Ona nie  umiała zaakceptowac swojej choroby.Miała jakąs wybujałą potrzebę piia coli wtedy w szpitalu, choc na codzien dotychczas piiła raczej soki. Krzysiek nie kupował jej dla Julii.Mówił, ze nie zdrowa, ze pozniej apetytu nie ma. Wanda miała zawsze dla przyjaciólki pół litra zimnej coli. Otwierała drzwi wsuwała do sali rekę z napojem, później sama wchodziła.Julia cieszyła się na tą colę i na to ze kolezanka przyszła. Wanda pocieszała Julię, wysłuchiwała żali. Wnosiła ze sobą zawsze do szpitala więcej swiatła. Julia, kiedyjuz wyszła ze szpitala wciąż nie wyszła z depresji. Więc Wanda te swoje odwiedziny przerzuciła na dom. Przyjezdzał zawsze w czwartek Nieraz zabierała chorą  do kina lub na spacer.Julia bała się, ze uprawia na Wandzie wampiryzm energetyczny.Ale ta miała tyle energii, ze mogłaby  całą chałupę przez całą noc oświettlać. Nie rezygnowała, przyjezdzała az kolezana odzyslała swoje spokojne oczy,bo w tym smutku chorobowym , to wyglądała, jak stary  cocer-spaniel.

 

psiamama1971   
sie 24 2020 Romek
Komentarze (0)

Romek, dla odmiany był  dlugoletnim przyjacielem Krzyśka.

W ich grono wszedł z pewnością siebie, kiedy połączyły się ich drogi zawodowe ponad trzydzieści lat temu.Pracowali obaj wPSP na podziale bojowym jednej z większych jednostek we Wrocławiu.Prawie pomdlały wszystkie laski, kiedy Krzysiek wprowadził Go dnia pewnego na ich parkiety.Od tego  dnia wsiąkał coraz mocniej w  Ich szeregi, by w kocu stać sie jednym z nich. Dziewczyny widziały w nim wtedy podobieństwo do modnego aktora amerykańskiego Toma Cruise.Wanda zakochała się dnia pierwszego, kolejnego Grazka i pare innych. Romek obojętny jednak pozostawał na ich umizgi.

Był stonowany, zrównoważony, delikatny i mądry. Wykazywał twardy  kręgosłup moralny.Nigdy sie nie upijał, nie palił nawet, odprowadzał dziewczyny do domu i umiał dochowac tajemnic. Był badzo praktyczny, obeznany w zyciu codziennym zwariowanych czasów polskiej pieriejstrojki.Julia mówiła, ze jest dobry, jak chleb i wiedziała, ze z zadną z dziewczyn nie będzie, bo to szalone głowy były.A on taki odpowiedzialny, szanujący każdego.Ich bliska znajomosc zazębiła się z czasem studniówki u dziewczyn i kazda upatrzyła sobie w Romku partnera.Pewnie trudny to był dla Niego wybór, ale go dokonał. Ostatecznie towarzyszył na balu Goni i, jak się po latach przyznał, przez chwilę pomyslał o niej, jak o swojej dziewczynie. Gonia była wtedy w tym niezwykłym ich kregu, bo  razem z Julią i Grażką do klasy chodziła, ale jej najbliższą przyjaciółką była Aśka, tez z klasy.W tym liceum ich czwórka:Julia i Grazka oraz Gonia i Aśka stanowiły jakby jeden organizm- wzajemie się uzupełniały.Julia: autorytatywna ich liderka, organizatorka, prowodyrka wręcz, Odważna, pyskata i mądra. Nowatorka, która włosy na kolor czerwony pomalowała w przed dzień najważniejszy w tym liceum. Czepkowanie- jakby takie obłuczyny. Uroczyste i oficjalne nałożenie na głowę czepka pielęgniarskiego i złożenie przysięgi Hipokratesa*. Nauczycielki spodziewały się raczej skromnych w ten dzień uczennic, nie wyrózniajacych się w tłumie, przyodzianych w fartuszki Florencji Nightingale** i gładko zaczesanych włosach, a ta bez żenady wparowała w jaskrawym jeżu na głowie.Profesorka od interny zasłoniła sobie ostentacyjnie reką oczy, by przypadkiem ten Julii nowy kolor nie wypalił jej ślepek. Grażka: z natury skromna białolica . Włosy latami niezmiennie blond i fryzura na mokrą Włoszkę. Skórę istotnie miała alabastrową, była wysoka i zgrabna. Z charakteru raczej nieśmiała, Szybko się  zawstydzała i;jak prześmiewczo mówiły koleżanki; paliła raka lub jarała cegłę(dostawała pąsów). Poliglotka. Nauka języków obcych przychodziła jej w przeciwieństwie do    Julii z lekkoscią łatwo i przyjemnie. Z języków Julia opanowała zaledwie polski,ale za to ponad poziom, najlepiej.Gonia-piękność o złotej cerze z kasztanowo-rudymi długimi i gestymi włosami oraz biustem, króry przyciągał oczy  kazdego faceta.Były pewne, ze te jej cycki zadecydowały o wyborze Romka.  Śmieszek klasowy, wiecznie susząca zęby. Konsekwentna spóźnalska, koleżeńska i pomocna.Jak one wszystkie tempa dzida z matmy i fizy.Energiczna, zaciekawiona uczennica pielęgniarstwa.Gonia tuż po obronie dyplomu wyszła za maz i  , na wesele zaprosiwszy Julię z partnerem.Wyjechali z Pawłem do Austrii. Kontaktu z nikim nie utrzymywała nigdy później.Julia dowiedziała się od Jej szwagieki, ze w tym samym roku, co ona i Grażka urodziła córeczkę. Dała jej na imie Karolinka.

I Aska:schludna brunetka o posagowej twarzy. Nieczęsto gotowa do takich wygibusów, jak kompanki. Pilna uczennica, której droga zawodowa była dziedziczona od pokoleń. Pielęgniarstwo  wyssała z mlekiem matki.Aśka niestety zmarła kilka lat po zakończeniu nauki na raka piersi, o czym zresztą poinformowała dziewczyny Wanda, która wyszła później za maż za Arka-kuzyna Aśki. Tylko Wandzia była na pogrzebie Aśki.

Romek postrzegał je, jak kompletną , doskonałą całość. Gdyby tak zagniesc je wszystkie, jak plastelinę i z  tego materiału ulepić kobietę brałby bez wahania. A tak długie lata pozostawał kawalerem do końca oddajac się opiece nad chorą matka. Do  jej śmierci, Odejście mamy osierociło Go zupełnie. Na świecie został Mu juz tylko brat, który za lat kilkanascie umarł smiercią samobójczą po rozstaniu z żoną. Wczesniej jednak Romek przygruchał sobie wiele lat młodszą żonę Patrycję i parę dobrych lat z Nią przezył.Julia z Krzyskiem byli natralnie na ich weselu.Wychowywali wspólnie syna do piętnastego roku Jego życia, a dalej juz Romek sam go wychowywał, bo młoda jeszcze zona  ulotniła się niewiadomo dlaczego, czym przyczyniła sie do depresji męża. Przyjaciele bali się o Romka, by nie podzielił losu brata, bo dotychczasowe ich żywoty niebezpiecznie były podobne.Krzysiek angazował Go do pomocy, a to przy remoncie altany,a to konserwacji kampera, by tylko wypełnic Mu  samotnosc dnia powszedniego.Romek ochoczo pomagał przyjacielowi. Przyjezdzał nieraz  do Julii i Krzyska na sobotnie kolacje czy niedzielne podwieczorki.Julia ppuszczała wtedy wodze fantazji kulinarnej i szalała w kuchni.Zwykle wyczarowywała coś niezwykłego, a gdy jej nie wyszło odchorowywała porazkę. Nigdy nie nauczyła się godzić, radzić z niepowodzeniem.Romek był blisko przy Julii i Krzyśku, ufał im, zwierzał się i odgadywał

 

Oryginalna Przysięga Hipokratesa mówiła o tym, że lekarz/  zobowiązuje się świadczyć pomoc bez konieczności zapłaty i pisemnej umowy, zaś swą wiedzą i umiejętnościami będzie starał się pomagać, nigdy szkodzić pacjentom.

**Florence Nightingale – angielska pielęgniarkastatystyk, działaczka społeczna i publicystka. Jest uważana za twórczynię nowoczesnego pielęgniarstwa. Podjęła się szkolenia pielęgniarek, którym zapewniała odpowiednie wykształcenie zawodowe i dbała o ich poziom moralny, co miało przyciągać do zawodu kobiety o nieposzlakowanej reputacji.

psiamama1971   
sie 23 2020 Zosia i cud jej ocalenia
Komentarze (0)

Zosia to najwierniejsza suczka Julii. Zakochana w swojej opiekunce bezgranicznie. Nie odstępował nawet w łazience i spała z Nią na jednej poduszce. Być może dlatego, ze Julia walczyła o jej życie, bo wisiało na włosku.

A wspominała ten zły czas Julia tak:

4 stycznia 2012

         Zosieńka była z nami tylko trzy tygodnie. Drugiego stycznia stanęliśmy w obliczu dwóch dramatycznych decyzji. Pozwolić Zosieńce bezboleśnie odejść lub poddać ją skomplikowanej operacji, przy czym rokowania zabiegu były złe.  

Ale od początku?

 U naszej maleńkiej Zosi tuż przed świętami zdiagnozowano zapalenie płuc. Natychmiast zastosowano    antybiotykoterapię. Jednak objawy przekonywały mnie, że choroba postępuje. Zaraz po świętach trafiłam do kliniki doktora Dariusza Niedzielskiego. Przeprowadzono u Zosi dogłębną diagnostykę. Przeciągający się w czasie stan zapalny spowodował u Zosieńki ogromną leukocytozę. 50 tysięcy! Lekarze chwycili się za głowy. Dr Luiza Trzuszczak wspomniała przypadek, kiedy psina miała 60 tys. białych krwinek. I to był rekord. Zosieńka otrzymała dożylnie steryd, lek p/zapalny i  antybiotyki.

Tego dnia stan poprawił się. Miałam taką radość i nadzieję, że najgorsze już za nami.

    Kolejne dni przynosiły pogorszenie. Zosia kaszlała, dusiła się. Leki szły, codziennie. Miała chwile lepszego samopoczucia, ale coraz rzadziej. 

2 stycznia o godzinie 18.00 w klinice przy Komandorskiej stanęło nad Zosieńką gremium wybitnych lekarzy różnych specjalizacji. Padła jakaś wstępna diagnoza. Rtg, usg, analizy krwi? Leukocytów ?71 tysięcy!!!

 

Lekarze długo zastanawiali się,  dyskutowali, by w końcu potwierdzić swoje podejrzenia.  U Zosieńki w przeponie wykryto przepuklinę. W jej wyniku zawartość jamy brzusznej przedostawała się do klatki piersiowej. Tu, jak wiadomo, jest miejsce dla płuc i jelita napierające na nie zmniejszyły ich powierzchnię oddechową. Niewydolność oddechowa to, najogólniej rzecz ujmując, niedotlenienie wszystkich organów. W stanie niewydolności oddechowej powiększa się serce? i? wszystko się sypie.

Doktor Niedzielski nawet podjąłby się fizycznie takiego rzemieślniczego wyzwania i zaszyłby tę ?dziurkę?, a przecież to niemal mikrochirurgia w takiej kilogramowej Zosi. Jednak anestezjolog nie widział szansy, by  spremedykować organizm z takimi parametrami.

Na Zosieńkę właściwie nie działał żaden antybiotyk. Leukocytoza wzrastała...

  O dramatycznej chwili podjęcia przez nas decyzji nie chcę pisać?Mało zresztą pamiętam.

Spojrzałam ostatni raz na jej diamentowe ufne oczy. Ten widok pozostanie w mojej głowie na zawsze. Patrzyła na mnie, ponieważ zawsze u mnie było bezpiecznie. Szukała we mnie ratunku i ja ją zawiodłam?Oddałam na śmierć...

Wsiedliśmy z mężem do auta? Nie ruszyliśmy z parkingu? Oboje długo płakaliśmy?I nie było dla nas pocieszeniem, że nasza Zosieńka jest szczęśliwa za Tęczowym Mostem. Była taka cudowna i kochana.

 

19 stycznia 2012

 

 Widziałam to kiedyś w filmie...  

...piękny Anioł przyprowadził małemu chłopcu we śnie szczeniaka. Bo on wcześniej zaginął małemu i chłopiec z żalu przestał mówić.

Ale to był film. Ale to był Anioł... A poza tym ja nie jestem małym chłopcem i do mnie nie przychodzi we śnie nikt, prócz męża, ale do anioła ni jak nie jest podobny.

I moja Zosieńka też nie odwiedziła mnie wcale poza jawą, od kiedy jej nie mam....Pewnie nie znalazła drogi. Mały brzdąc przecież jeszcze. Albo może przewodnik zawalił?? Wolałam więc myśleć, ze za Tęczowym Mostem Psia Siła Wyższa powierzyła Zosieńce jakiś nadzwyczajny cel, misję. I, że ona tam jest niezbędna.

Ale nie specjalnie pomagało?

Po chwilach rozpaczy przyszedł czas przygnębiającej bolesnej tęsknoty, ciągnący się w nieskończoność, jak pruta peleryna Ziemi. Ostatnie ?ślady? Zosi likwidowałam w poczuciu winy. A mąż uznał, ze jednak nie spali w kominku jej książeczki zdrowia. Odruch tęsknoty ?pomyślałam, czy raczej nawyk klamociarstwa?

    Rankiem schowałam Edka za pazuchę, bo cherlał jeszcze od tej Zosinej infekcji, a trzeba pójść do kolejnej kontroli w ten ziąb styczniowy. Burknęłam zła, bo tę książeczkę zobaczyłam: "Nie chcę pamiątek!".

Gdy wchodziłam do lecznicy spłynęły mi po twarzy łzy i poczułam znajomy uścisk gardła. Za TAMTYMI drzwiami błysnęły znów diamentową łzą oczka mojej Zosieńki. Ona już na zawsze tam zostanie. Z tym mokrym spojrzeniem. Sama, bidulka, oddana na śmierć. Zza TAMTYCH drzwi czuję wciąż jeszcze lepki zapach cierpienia mojej Zosieńki.

Edek też już poczuł swym psim nosem, że tu może nie być fajowo. Dopóki przychodził potowarzyszyć Zosi to luzik. Dziś skoczył mi w ramiona wprost ze stołu zabiegowego i zawieszony, jak małpiatka drżał całym sobą, niczym wibrator ze świeżym akumulatorem. Skąd miał mieć pewność, że dzisiaj dla odmiany pańcia jego nie zostawi za TAMTYMI drzwiami...

A takie fajniutkie te dziewczynki- lekarki tam są. Cieszę się, że je mam i wiem już na pewno, ze moje stadko nie będzie się badało, chorowało i leczyło nigdzie indziej. Nawet mimo tego, że te Zosine diamentowe spojrzenie zawisło właśnie w tej klinice na zawsze.

Nie jest źle z Edkiem, więc wizyta: ?krótka piłka?. Chwyciłam za bary płaszcz, gdy doktor Luiza z powagą zaprosiła mnie jeszcze raz na krzesło. Pikawa huknęła mi w piersi wartościami zawałowymi! I znów TEN uścisk w gardle! O... Nie, nie! Drugi raz nie dam rady....Idę razem z Edkiem za most, jakby, co...!!! Ale tu nie o Edwarda szło. Przestraszyłam się na dobre, bo i Luiza nabrała oczu jak żaba. Twarz jej zaczerwieniła się i choć mało ją znałam wyczułam, że też się boi.

-   Muszę się pani do czegoś przyznać, pani Julio- walnęła skruchę młoda dr Luiza.

?Nie jest dobrze? - buchnęło mi pod potylicą. Absolutny zastój funkcji myślenia, tabula rasa,  przez głowę mi nie przeszło, co mogę dalej usłyszeć.

-Myśmy się trochę porządzili i ...nie uśpiliśmy Zosi..., ?zdecydowaliśmy, że ją otworzymy.... Szef nie jest prędki na ostateczność i zadecydował?- ciągnęła dr Luiza, a ja czułam, że kłęby pytań i myśli uchodzą nad moją głową obłokiem dymu. Oczywiście milczałam w bezdechu, bo nie tylko myśli zamotały się w staroświeckie supełki, ale i gardło wyschło, jak po pijackiej trzydniówce.

Dalej pamiętam już tylko kocioł myśli w głowie. Jakieś kolorowe wizje Zosieńki w moich ramionach... ?żywej Zosieńki?  mojej Zosieńki...Nie może być!!? Zmartwychwstałej??! Co tu jest grane, jasna dupa?!  Dżysas, mnie się to wszystko chyba jednak śni. Eksplodowałam lawiną pytań, by szybko dotrzeć do tego najważniejszego:

-I ona tu jest? Moja Zosieńka???

I tu, gdzie błysnęło diamentem ostatnie jej spojrzenie stanęła, jak Dobry Anioł doktor Karolina, a w jej opiekuńczych ramionach iskrzyła nasza Zosiula. Ta sama nasza Zosiula! Naprawdę ona! Nasz najdroższa dziewczynka! Łebek zaświecił jej platyną włosków i wydała się nieco doroślejsza od tamtej sprzed trzech tygodni. Nawet gdyby, kto zwątpił, wówczas, czy to, aby na pewno Zosia, nie dowierzając w martwych jej powstanie, to już w moich ramionach będąc przekonałaby każdego.  Rozpoczęła swoje Zosine lizanko po uszach i szyi, ciamkanie i ?nawijka jakaś po psiemu do mojego ucha.  Chyba w celu się pożalenia. Chociażby na wyrodną pańcie, co ją niby w ręce Boga oddała, by ulżyć w cierpieniu, a później wymyśliła do tego misję jakąś, cel. Pff...

Chwała wszystkim bóstwom:Bogu, Allahowi, Buddom, że ręce doktor Luizy i reszty

ekipy były dłuższe od boskich i przechwyciły Zosieńkę, by ją zawrócić na drogę do żywych.

Teraz nastąpiła w tym Wielkim Dniu chwila na info stricte medyczne i szczegóły okoliczności podjęcia decyzji o operowaniu Zosi.  Szanse były zerowe i trzeba rzecz nazwać po imieniu: to był eksperyment. Dr Luiza dojrzała z pewnością w diamentowym błysku Zosinego ślipka niezwykłą wolę życia.  Czułam że Ona była szyją do tej tęgiej Niedzielskiej głowy. Największym problemem okazała się wątroba, której część wpakowała się przez przepuklinę w przeponie na płuca. Nie doszło szczęśliwie do uszkodzenia worka osierdziowego.

O całej tej misternej sztuce i kunszcie, co daje doktorowi Niedzielskiemu swobodę i pewność poruszania skalpelem wewnątrz kilogramowego ciałka, by poprawić to, co naturze nie wyszło, powinno się śpiewać ody i hymny chwalebne.

Ale, jakże marne mogłyby się stać te zawodzenia w obliczu merdającego ogonka Zosinego, gdy wreszcie zeszła na Ziemię z przestrzeni narkotycznych. Od tego momentu było już tylko lepiej. Małymi łyżeczkami, ale do przodu. Cały personel kliniki pokochał moją panienkę za jej siłę walki i chęć życia. W krótkim czasie stała się pupilką ?zakładową?. Trzeba by może pomyśleć o proporcach z pycholem Zosinym dla wszystkich fanów z komandorskiej weterynarii. Albo, choć zamówić jakąś sesję fotograficzną z gwiazdą, tą Małą Siłaczka?Wielką Wygraną. Podobno ona tez pokochała wszystkich. Nie dziwota, że w każdej dumnej, weterynaryjnej piersi ?wrocławsko-komandorskiej ? dziś panoszy się ta mała kruszyna. Oni tam wszyscy stoczyli rundę o Zosiną duszyczkę i wyrwali aniołka spod  kosy śmierci. I dopiero, kiedy była już pewność, że Zosia zostaje wśród żywych postanowili mi o tym powiedzieć.

Czym zasłużyłam sobie, że wszystkim wokół nie, a mnie dane było dotknąć cudu?? Ile dziś w naszym życiu znaczy Zosieńka?? Czy ktoś potrafiłby to ogarnąć?? Ja absolutnie nie.

 

psiamama1971